Podróż

Od początku zaczyna się z przygodami. Opóźniony o półtorej godziny, wieczorny lot do Paryża. Nie zdążam na dalszy lot. Kiedy wreszcie ląduję w Paryżu, jest już 40 minut po starcie samolotu do Guangzhou. Pozostaje mi nocleg w Paryżu i lot następnego dnia o 13:55 do Pekinu… Będę w Chinach o kilkanaście godzin później, niż powinienem.
W samolocie do Pekinu, podobnie, jak poprzednim razem, nie mogę zasnąć. Wciąż ta sama ekscytacja? Być może. Może tylko efekt hałasu silników…
Choć jest coraz później, w miarę zbliżania się do celu podróży, coraz mniejsze odczuwam zmęczenie, a coraz większą radość. Coś jednak się we mnie budzi. Być może coś więcej, niż wzruszenie, rok temu wywołane stęchłym, wilgotnym powietrzem Hongkongu – wonią przwodzącą na myśl stare dobre studenckie czasy spędzone w Guangzhou. Więcej nawet, niż chęć krzyczenia „Chiny, wróciłem!” pół roku temu w samolocie z Pekinu do Zhongshsan. Czuję się, jakbym wreszcie zaczynał budzić się z dziesięcioletniego letargu, ze śpiączki. Jakbym powracał do życia. Już za kilka godzin będę w Guangxi. Coraz bliżej Yunnanu. Coraz bliżej domu.