Podróż

Od początku zaczyna się z przygodami. Opóźniony o półtorej godziny, wieczorny lot do Paryża. Nie zdążam na dalszy lot. Kiedy wreszcie ląduję w Paryżu, jest już 40 minut po starcie samolotu do Guangzhou. Pozostaje mi nocleg w Paryżu i lot następnego dnia o 13:55 do Pekinu… Będę w Chinach o kilkanaście godzin później, niż powinienem.
W samolocie do Pekinu, podobnie, jak poprzednim razem, nie mogę zasnąć. Wciąż ta sama ekscytacja? Być może. Może tylko efekt hałasu silników…
Choć jest coraz później, w miarę zbliżania się do celu podróży, coraz mniejsze odczuwam zmęczenie, a coraz większą radość. Coś jednak się we mnie budzi. Być może coś więcej, niż wzruszenie, rok temu wywołane stęchłym, wilgotnym powietrzem Hongkongu – wonią przwodzącą na myśl stare dobre studenckie czasy spędzone w Guangzhou. Więcej nawet, niż chęć krzyczenia „Chiny, wróciłem!” pół roku temu w samolocie z Pekinu do Zhongshsan. Czuję się, jakbym wreszcie zaczynał budzić się z dziesięcioletniego letargu, ze śpiączki. Jakbym powracał do życia. Już za kilka godzin będę w Guangxi. Coraz bliżej Yunnanu. Coraz bliżej domu.

Tym razem do Nanning

Wygląda na to, że mój niewinny żart, który sobie pozwoliłem w lutym, okazał się przepowiednią. Siedziałem wtedy w samochodzie toczącym się w żółwim tempie zakorkowaną autostradą z Shenzhen do Zhongshan, „Miasta Światła”. Po szybach ciekły strugi deszczu, było szaro ponuro i sennie. Gdzieś w okolicach Humen zrobiło się tak nieznośnie, że starajac się nie zasnąć postanowiłem sobie z nudów po- WeChat -ować. Ktoś z moich znajomych z Dali zadał sakramentalne pytanie „To kiedy przyjedziesz do Yunnanu?” Odpowiedziałem wtedy żartem, że przez 10 lat siedziałem sobie spokojnie w Europie, po czym, jako pierwszy krok w mojej drodze powrotnej, pod koniec zeszłego roku byłem w Hongkongu. Teraz robię następny krok w kierunku zachodnim i jadę do Zhongshan. Jeśli uda mi się zachować to tempo, być może, za kilka miesięcy przy okazji następnej wizyty w Chinach, zrobię kolejny krok na północny zachód, w głąb Chin, może odwiedzę Guangzhou, a potem może jeszcze dalej i dalej, i w ten sposób za kolejne 10 lat powinienem wreszcie szczęśliwie dotrzeć do Dali.

I oto okazuje się, że tym razem robię bardzo duży krok, prosto na zachód – lecę do Nanning, stolicy Prowincji Guangxi, niemal w połowie drogi pomiedzy Hongkongiem a Kunmingiem. Udało mi się więc znacznie przyspieszyć i może nie będę potrzebował kolejnych 10 lat, żeby wrócić do domu 🙂

Powrót

Wyróżnione

Dobrze pamiętam tamten chłodny poranek na przełomie sierpnia i września, kiedy po raz pierwszy lecieć miałem do Chin. Byłem pełen nadziei, podekscytowany podróżą na daleki, obcy kontynent. Choć miałem już za sobą długie samotne wędrówki autostopem, spanie pod mostami i w namiocie rozbitym na skwerach miejskich, trawnikach przy stacjach benzynowych, na bezleśnych wzgórzach nieopodal Nordkappu, w szopach na łodzie rybackie, wiejskich stodołach, schroniskach młodzieżowych i domach gościnnych ludzi, których spotkałem po drodze, choć wszystko to było wspaniałą przygodą, nigdy dotąd nie opuściłem granic Europy. Teraz miałem wyjść poza znany sobie Świat.

Kiedy po ponad dziesięciu latach od powrotu do Polski, w październiku zeszłego roku, wysiadłem na lotnisku w Hongkongu, parne i wciąż jeszcze gorące powietrze miało ten sam osobliwy zapach, co przed laty, kiedy wysiadłem z pociągu na stacji Guangzhou. Niezwykła mieszanina woni kwiatów i pleśni, stęchlizny i egzotycznych przypraw, morskiego szlamu i dymu kadzideł, butwiejących glonów i smażonego tłuszczu. Stare, brodate drzewa banianowe nadal rosły wzdłuż ulic, a nadejście jesieni zwiastowało pojawienie się tych samych wielkich, różowych kwiatów, które Ci roku o tej porze rozkwitały nieopodal mojego akademika na Uniwersytecie im. Sun Yatsena w Guangzhou. Wiele miejsc robiło wrażenie, jakby nic się tu nie zmieniło od piętnastu lat.
Oczywiście, w wielu miejscach wyburzono starą zabudowę i powstało wiele nowych budynków, jednak dawna atmosfera pozostała.